
Samsara
(reżyseria Ron Fricke, 2011).
Na ten film chciałem iść z powodu muzyki Lisy Gerard i Dead Can Dance. Nic więcej o nim nie wiedziałem.
Podczas oglądania dostałem niesamowitą dawkę emocji. Trudno Samsarę jednoznacznie zakwalifikować. Ja to nazwę poetyckim dokumentem, który skłania do rozważań. Fricke świetnie operuje dźwiękiem i obrazem. Przedstawia nam świat, który fascynuje, porusza, uderza swoją różnorodnością, ale niekoniecznie wszystko musi się nam podobać. W całym filmie nie pada ani jedno słowo, ale mimo to Samsara więcej mówi o kondycji ludzkości niż niejedna dyskusja znanych filozofów.
Samsara kręcona była pięć lat w 25 krajach - to się czuje..jest moc przekazu
Podczas seansu mózg pracuje na podwyższonych obrotach i cały czas dominuje uczucie ulotności naszego istnienia. Wszystkie nasze działania sprowadzają nas ku coraz większemu konsupcjonizmowi, który sprawia, że tracimy swą indywidualność i pewnie zmierzamy do katastrofy... wszystko minie.
Samsara to świetne kino, które z czystym sumieniem polecam.
Oceniam na dziesięć.