Można by powiedzieć : w końcu. Jest to kolejny film Scotta, w którym główną rolę zagrał R. Crowe, współpraca obu panom bardzo służy. Widzom i producentom też. Jaki jest nowy Robin Hood ? Długo można by szukać odpowiedniego słowa. Myślę, że najbardziej pasuje : Inny. Inny pod wieloma względami. To zarówno atut, jaki i ciężar tego filmu. Sporo osób jest rozczarowanych tym filmem. Spodziewali się całkiem innej fabuły, znanej z innych ekranizacji legendy. Mi to nie przeszkadzało. Dostaliśmy Robina, który jest mniej romantyczny, za to bardziej polityczny. Do tego jeszcze sporo starszy. Crowe swoje lata ma i to widać na ekranie. Moim zdaniem świetnie pasuje do tej roli. Przecież rycerz, który był na krucjatach oraz w niewoli nie może mieć 20 lat i cały czas chodzić gładko ogolony i bez blizn. Główną osią wydarzeń jest wojna angielsko-francuska, na którą nakłada się widmo wojny domowej na wyspach . W tym wszystkim jakoś odnajduje się Robin i Marion ( Cate Blanchett, która wypadła jakoś bez zachwytu). W filmie też mało jest braciszka Tucka oraz małego Johna. Scott skupił się wątkach pałacowych kosztem drużyny Robina. Czy to ma sens ? Myślę, że tak. Zwłaszcza, jeśli reżyser myśli o drugiej części, a wiele wskazuje na to, iż może powstać. Fabuła została tak poprowadzona, że druga część bardzo pasuje. Mogłaby opowiadać o właściwej legendzie Robina Hooda.
Scott kolejny raz przygotował solidne kino, które wciąga i wzrusza. Nie jest to film tak genialny jak Gladiator, ale to nadal dobre kino.