Ostatnia rodzina - 2016;
- reżyseria: Jan P. Matuszyński;
- scenariusz: Robert Bolesto;
- wybrana obsada: Andrzej Seweryn, Dawid Ogrodnik, Aleksandra Konieczna, Alicja Karluk, Magdalena Boczarska;
- gatunek: biograficzny.
Ostatnia rodzina budzi mieszane uczucia wśród znajomych, ale przeważają opinie pozytywne - to była wystarczająca zachęta do pójścia na ten film do kina.
Na wstępie chcę zaznaczyć, że nie wychowałem się na audycjach radiowych Tomka Beksińskiego, a twórczość Zdzisława znam, cenię, ale też nie jestem wielkim znawcą. Dzięki mojej niewiedzy mogłem bez uprzedzeń otworzyć się na historię pokazaną w filmie. Jestem pod wielkim wrażeniem, tak dobrego polskiego filmu dawno nie widziałem, jest to kolejny dowód na to, że polskie kino ma się coraz lepiej.
Przede wszystkim warto zaznaczyć, że jest to rzecz znakomicie zagrana. Seweryn i Ogrodnik niesamowicie plastycznie ukazali swoich bohaterów. Skrajne emocje, temperamenty, ale także pewien wspólny rys podobieństwa. Za to należą się wielkie brawa, ale nie można zapominać o Koniecznej - miała trudniejszą rolę w tym filmie. Jej postać cały czas była w cieniu swoich mężczyzn (męża i syna), a pomimo to była cementem, który spajał rodzinę. Gdy jej zabrakło to świat Beksińskich zaczął się sypać. Fenomenalna sprawa jak tak skrajne osoby potrafią ze sobą współżyć. Twórczość Zdzisława jest ciężka w odbiorze, ma pesymistyczny charakter, aż trudno uwierzyć, że te obrazy powstawały w mieszkniu, w bloku, pomiędzy posiłkami, a malował je człowiek, który lubił żartować. Paradoks? Trochę tak, zwłaszcza jak spojrzymy na życie Tomasza. Prywatnie chaotyczny, wycofany, z nadpobudliwością emocjonalną - człowiek, któremu śmierć zawsze była bliska. Zawodowo - wręcz przeciwnie. Osoba systematyczna, zarażająca miłością do muzyki, ktoś kto wydaje się kochać życie i to co robi. Obaj Beksińscy są pełni skrajności, ale łączy ich jedna wspólna cecha. Odbierają świat przez pryzmat siebie. Niezbyt liczą się z uczuciami innych.. Można odnieść wrażenie, że obaj w pewnym stopniu posiadają cechy psychopatów. Jest to odczuwalne zwłaszcza w rozmowach Zdzisława z Dmochowskim... nie mówię, że tak było, ale tak odbieram obu Beksińskich. Może to obraz krzywdzący.. a może czasem wręcz przeciwnie. Reżyser w jednym z udzielonych wywiadów twierdzi, że i tak starał się "złagodzić" sylwetki bohaterów. Słowem w filmie nie ma o depresji Zofii Beksińskiej, a ponoć towarzyszyła jej przez całe życie.
Zostawmy historię opowiedzianą w filmie na boku. Skupmy się na formie. Rzadko to robię, ale ostatnio niewiele kinowych pozycji wyróżnia się pod tym względem.
Mamy świetne ujęcia, w których często pojawia się element kreacji artystycznej wzbogacany o muzykę. Mamy sceny (niewiele niestety) ukazujące proces twórczy Zdzisława, ale także mnóstwo ujęć, w których widzimy fascynację nagrywaniem tego co się wokół dzieje. Nagrywaniem siebie samego. Są zarówno nagrania VHS jak i sama rejestracja głosu. Obaj Beksińscy kochali muzykę -
Przyznaję, że film wzbudził we mnie sporo emocji i dał też dużo do myślenia. Na tym chyba polega magia kina?
Zdecydowanie polecam i oceniam na dziewięć.
Poniżej zwiastun