Jesień na dobre zawitała. Jest to zawsze czas większej refleksji, ale także świadomości, że wszystko jest mega ulotne. Coraz bardziej drażnią mnie ludzie, którzy na koncertach, spotkaniach, podczas wycieczek plenerowych więcej uwagi poświęcają na łapaniu chwili w obiektywie telefonu niż na próbie prawdziwego doznania tego, co się właśnie dzieje. Nie mam nic przeciwko zrobieniu zdjęcia, nagraniu filmiku, ale czy telefon, aparat musi być cały czas włączony? Można zrobić kilka ujęć, a później próbować cieszyć się tym co jest. Wiem, że teraz możliwości sprzętu w zakresie rejestracji są o niebo lepsze niż kiedyś (mamy dziesiątki gigabajtów pamięci). Robimy zdjęcia setkami - najwyżej potem się wybierze.. a najczęściej wcale się do albumu później nie zagląda. Bezrefleksyjne pstrykanie sprawia, że ulotna chwila nie jest ani przeżyta, ani zarejestrowana. Jestem zwolennikiem tezy, że bardziej starannie zrobione zdjęcia, czy też te mniej udane, ale pojedyncze niosą z sobą większy przekaz niż zautomatyzowane serie.
Skoro jesteśmy przy łapaniu chwili to pragnę Wam polecić portal dokumentcyfrowo.pl. Znajdziecie tam kilkadziesiąt odrestaurowanych przez WFDiF polskich filmów dokumentalnych. Tematyka jest różna, nie wszystkie będą się Wam podobać, ale jest sporo tytułów, które warto obejrzeć. Większość z nich już widziałem (część przed rekonstrukcją) i jestem przekonany, że nie zmarnujecie czasu, zwłaszcza, że niektóre dokumenty nie straciły na aktualności, a inne są świetnym, namacalnym dowodem na to jak zmieniało się polskie społeczeństwo. Wśród autorów dokumentów są: Krzysztof Kieślowski, Jan Łomnicki, Kazimierz Karabasz, Władysław Ślesicki, Jerzy Hoffman i wielu innych. Przekonałem? Jeśli nadal nie to obejrzyjcie dokument "Moje miejsce" Marcela Łozińskiego, czy też "Pocztówki z Zakopanego" Hoffmana. Oba dokumenty znajdują się na końcu notki.
Wracając do ulotności chwil i staranności w ich rejestracji to może warto idą na koncert, spacer wyznaczyć sobie limit zdjęć, które można zrobić? Powiedzmy 20 ujęć na wydarzenie.. może to doda przeżyciom, widokom pewnej dozy niezwykłości i ulotności? Co o tym myślicie? Może warto w wszechotaczającym konsumpcjoniźmie wprowadzić sobie pewne limity, poczuć się jak dokumentaliści, którzy mieli limit taśmy filmowej, czy też tylko jedną kliszę w aparacie fotograficznym. Co o tym sądzicie?
MOJE MIEJSCE
POCZTÓWKI Z ZAKOPANEGO